grafika

Na początku 46 roku zostałam wezwana do Warszawy przez ówczesnego ministra Kultury i Sztuki Władysława Kowalskiego. (...) „Najlepiej będzie - powiedział - jeśli zaproponuje pani szkołę na Śląsku. Jest w Sosnowcu pod Katowicami pałac, który należy do naszego ministerstwa. Jest tam piękna sala, budynek świetnie będzie się nadawał na szkołę i internat. Proszę pojechać, obejrzeć ten obiekt i powiedzieć nam swoje o nim zdanie." Pamiętam, że kilka obecnych przy rozmowie osób uśmiechnęło się zagadkowo. Chciałam dowiedzieć się, o co chodzi. "Drobiazg, proszę pani - wyjaśniono mi - gmach jest stary, ponury i podobno tam straszy". (...) Pierwszy okres był bardzo trudny: w domu nie było wody, gdyż Niemcy zabrali wszystkie rury, brakowało szyb w oknach, biegały nie tylko myszy, ale i szczury. Ta ostatnia okoliczność była dla mnie najtragiczniejsza i kilka dni, podczas których specjaliści zajęli się tępieniem tych strasznych lokatorów w pałacu, spędziłam w hotelu (...) Życie szkolne organizowało się powoli. Wykładałam sama taniec sceniczny, technikę taneczną i akrobatyczną, umuzykalnienie (...) i historię tańca. Znacznie rozszerzyłam naukę klasyki i każdy dzień rozpoczynał się od ćwiczeń przy drążku (...). Wstawało się o godzinie siódmej rano i przeznaczało się godzinę na mycie i sprzątanie pokoi. O ósmej schodziłyśmy na pierwsze śniadanie. O godzinie dziewiątej rozpoczynały się lekcje klasyki. (...) Zajęcia taneczno-praktyczne trwały do godziny dwunastej, przy czym po pauzie o jedenastej uczennice zbiegały do refektarza i wypijały po kubku gorącego mleka. Potem następował spacer po parku do godziny drugiej, kiedy podawano obiad. Następowała godzina leżenia i obowiązkowego milczenia. Od godziny pół do czwartej znów lekcje do pół do siódmej, następnie kolacja i czas wolny, zużytkowany na kąpiele, pisanie listów, szycie, cerowanie. Lekcje przedmiotów ogólnokształcących prowadzone były w ten sposób, by odrabianie ich pochłaniało minimalną ilość czasu. Po ósmej zbieraliśmy się w czytelni i tu prowadziliśmy czasem poważne, czasem najweselsze rozmowy (...).

O dziesiątej światło musiało być zgaszone. Wychowanki musiały mieć dziewięć godzin snu. (...) Trudno sobie wyobrazić atmosferę intensywniejszego umiłowania sztuki, niż ta, która panowała w naszej szkole. Kochano taniec, muzykę, literaturę, teatr. (...) Wieczory w internacie były nadzwyczaj miłe. Na dużej sali zawsze ktoś ćwiczył, układał tańce własnego pomysłu, ktoś przy drążku pracował nad klasyką. (...) Różni artyści i zespoły teatralne bywały częstymi gośćmi w naszej szkole. Kilka razy do roku urządzaliśmy „wewnętrzne" bale, to znaczy bez zaproszonych gości. Uczennice, nie wiem dlaczego, nazywały taki wieczorek „bal Murzynów". Przebierały się w najcudaczniejsze stroje, a nasz jedyny chłopiec, Mundek Margas, cieszył się wielkim powodzeniem. (...) W latach następnych bywały i prawdziwe bale z zaproszonymi chłopcami, ale te oglądałam ze znacznie mniejszą przyjemnością i konstatowałam, że dziewczęta bawiły się mniej szczerze i wesoło, niż na wieczorkach „murzyńskich". (...) Na brak występów na Śląsku skarżyć się nie było można, tylko oczywiście, większość z nich dawałyśmy bezpłatnie. (...) Byliśmy w dobrych, sąsiedzkich stosunkach ze Związkiem Górników, często korzystaliśmy z ich pięknej sali i nigdy nie odmawialiśmy, kiedy proszono nas o występy. (...) Poza stałą pracą w widowiskach Teatru im. Wyspiańskiego, braliśmy sporadyczny udział w spektaklach teatru sosnowieckiego, w widowiskach dla dzieci i bardzo często urządzałam wieczory, albo poranki baletowe, gdzie mogliśmy już wykonywać wybrany przez nas repertuar. (...) Raz do roku jeździliśmy do Warszawy i w Operze, albo w Narodowym, dawaliśmy widowiska baletowe, mając zawsze wyprzedaną widownię. Ale pewne rzeczy zaczęły mnie zastanawiać. Ze strony publiczności powodzenie było niezmienne; reakcja widowni gorąca, często entuzjastyczna. Równocześnie głosy prasy i ministerstwa stawały się nieprzychylne. Zarzucano mi abstrakcyjność kompozycji, romantyzm, brak jakichś konkretnych problemów w choreografii, brak realizmu socjalistycznego. Były to lata 50-51. Drażniło mnie to w najwyższym stopniu. (...) Moja szkoła została upaństwowiona w styczniu 1950 roku. (...) Od tej chwili byłam już tylko kierownikiem artystycznym. (...) Przy upaństwowieniu wprowadzono nowe programy, skasowano większość godzin przeznaczonych na przedmioty muzyczne, skasowano „repertuar baletowy", godziny przeznaczone na codzienny obowiązkowy spacer. (...) Były i inne zmiany: zarządzono szkolenia ideologiczne całego personelu pedagogicznego (...).

Przerabialiśmy „Pedagogikę" Kirowa i musieliśmy pisać i odczytywać referaty związane z zagadnieniami poruszanymi w tej książce. Wydawało mi się naiwne, że na przykład ja, stary pedagog, mam raptem dowiadywać się, jak należy dzieci uczyć, jak zadawać lekcje, tłumaczyć ćwiczenia, pytać. Poza tym poziom przysyłanych do nas wykładowców bywał często nieodpowiedni. (...) W czerwcu 1951 roku podałam się do dymisji, Czym było dla mnie rozstanie ze szkołą, zrozumie tylko rozmiłowany w swojej pracy pedagog. Jednocześnie ze mną ustąpił cały personel szkoły baletowej i część pedagogów szkoły ogólnokształcącej. Uprosiłam jedną z wychowawczyń internatu, by pozostała na swoim stanowisku. (...) Szkołę upaństwowiono „nieodpłatnie" i wyszłam z Sosnowca tak, jak weszłam do gmachu Dietla, bez żadnych zapasów ubrań czy bielizny i długi czas granatowa sukienka, otrzymana od generała Zawadzkiego, była moim świątecznym strojem, wkładanym na wszystkie występy, do teatru, na koncerty, (...) Nie przyszłam do Sosnowca z kapitałem, przyszłam po Powstaniu, w którym straciłam wszystko, i to, co w rubryce dochodów szkoły figurowało pod hasłem „dyrektor Wysocka wniosła", oznaczało moją baletmistrzowską gażę w teatrze katowickim, moje zrzeczenie się pensji nauczycielki i dyrektorki. Za swoje pieniądze kupowałam książki do biblioteki, rondle do kuchni, mleko na dożywianie. No, ale przy upaństwowieniu szkoły nikt w to nie wchodził, protestowanie było zbyteczne.

"Wspomnienia, Warszawa 1962”